Od zawsze uwielbiała zabawę, towarzystwo i alkohol. Brylowała, głośno się śmiała i – jak to się mówi – wszędzie było jej pełno. W pewnym momencie przyszła refleksja, że ten chaos i szum, który wokół siebie robiła, były „przykrywką” jej uzależnienia. Ale lubiła ten stan, nie chciała z niego rezygnować. Jak sama przyznaje, terapia ją uratowała. Oto historia Janki.
– Zawsze byłam „gwiazdą”. Moje najwcześniejsze wspomnienia z dzieciństwa są pełne „Janeczkowania”. Zwłaszcza z ust babci – „Janeczka tak pięknie śpiewa. Janeczko, zaśpiewaj, dobrze?” No więc śpiewałam. Tańczyłam, recytowałam, robiłam fikołki. Karmiłam się pochwałami i jakoś w moich wspomnieniach nie ma wstydu. Być może byłam nieśmiała i musiałam być zachęcana do występów, ale jeśli tak było, to jeszcze zanim świadomie to zapamiętałam.
Janka opowiada, że całe swoje dziecięce i nastoletnie życie była w ten sposób aktywna. Udzielała się we wszystkich możliwych szkolnych inicjatywach, była przewodnicząca samorządu. Pełna energii i entuzjazmu, zawsze uśmiechnięta, ludzie ją lubili.
– Teraz, będąc w terapii, często zastanawiam się, co wtedy czułam. I stwierdzam, że nie miałam czasu czuć. Byłam zajęta. A poza tym nie wiedziałam, że można coś czuć. Nie umiałam uczuć nazywać, ani o nich rozmawiać. Siedziały we mnie gdzieś głęboko, a ja nawet nie byłam świadoma, że istnieją. Utrzymywałam się wciąż na jakiejś powierzchni, dryfując od spektaklu do sukcesu, i tak w kółko.
Wejście w dorosłość
Dla Janki i jej rodziny naturalnym było, że wyjedzie z domu rodzinnego na studia do większego miasta. Nikt nie miał wątpliwości, że się tam odnajdzie i odniesie kolejne sukcesy. Oczekiwania były ogromne, ale Janina sama podkreśla, że nie czuła presji. Że była pewna siebie i wiedziała, że sprosta wszystkim wymaganiom.
– Czułam ekscytację i swego rodzaju podniecenie. Że będę mogła jeszcze więcej, że zaangażuję się w kolejne, nowe, większe projekty. Że będę miała szansę przekroczyć kolejne swoje granice.
Wyjazd na studia okazał się być sporym wyzwaniem logistycznym. Przeprowadzka, poznawanie nowych osób i miejsc, do tego nauka.
– Po raz pierwszy w życiu poczułam wtedy stres. To było dla mnie zupełnie nowe, nieznane. Dziś mówi się o wyjściu ze strefy komfortu. I wtedy, na jednej z pierwszych studenckich imprez, odkryłam alkohol. Późno, jak na kogoś, kto teraz otwarcie mówi o sobie, że ma problem z alkoholem, prawda? Ale tak właśnie było. Okazało się, że po kieliszku lub dwóch, mam więcej odwagi. Znika całe dotychczasowe zdenerwowanie i niepokój. Odkryłam, że odzyskałam siebie – pełną energii, pomysłów, śmiejącą się w głos.
Janka opowiada, że z jej obecnej perspektywy widzi, jak stopniowo zatracała się w piciu. Choć wtedy nie widziała w tym problemu.
– Na jakimś etapie naturalne było dla mnie, że skoro spotykaliśmy się, to wjeżdżało zazwyczaj wino. Wieczorne pogawędki o literaturze – oczywista sprawa. Wyjście z dziewczynami do pubu po ciężkim tygodniu – podobnie. Rzadko kiedy sięgałam po mocniejszy alkohol. A nawet, jeśli tak się działo przy okazji czyichś urodzin lub innej większej okazji, nie czułam niepokoju. Przecież raz, nie zawsze. Myślę sobie, że w czasach studenckich trudno zahamować. Wielu młodych ludzi rozpędza się w piciu. Bo to takie „oczywiste, że się pije”. Zawsze, przy każdej okazji. Z każdym.
Styl życia – bo sama tak o umiłowaniu do aktywnego towarzysko spędzania czasu mówi Janka – nie miał negatywnego wpływu na jej rozwój. Świetnie radziła sobie na studiach, angażowała się we wszystkie dodatkowe projekty, pracowała dorywczo.
– Do tego wszystkiego kręciło się wokół mnie mnóstwo facetów. Teraz myślę, że to było próżne, ale opierałam się na nich i budowałam swoją pewność siebie, odbijając się w ich zachwycie. Wokół mnie powstawało wiele par. Im więcej widziałam czułości, miłości, zaangażowania i ciepła, tym bardziej czułam, że to nie dla mnie. Nie wiedziałam czemu, nie potrafiłam tego zrozumieć. Chyba wtedy pierwszy raz doszło do mnie, że ja nie wiem, kim jestem. Że zupełnie się nie znam.
Od tego czasu Janka przyznaje, że zapijała przebijające się z głębi jej duszy myśli i potrzeby. Nie chciała ich słyszeć, czuła, że nie jest gotowa, żeby się z nimi zmierzyć.
– Bałam się odkrywania siebie. Czułam paniczny lęk przed tym, że stracę to, jaka jestem, bo odkryję o sobie jakąś prawdę, która pociągnie mnie w dół. Dużo wokół mnie mówiło się o pracy nad sobą, wsłuchiwaniu się w swoje potrzeby. Ja to zagłuszałam. Głównie alkoholem.
Decyzja o terapii
– Studia się skończyły i nagle uświadomiłam sobie, że żyję w innej rzeczywistości. Nie ma już przeintelektualizowanych imprez zakrapianych mniej lub bardziej alkoholem. Spotkania towarzyskie owszem, ale picie zostało zastąpione sączeniem. To był chyba moment, w którym postanowiłam się ustatkować i dać szansę jakiemuś mężczyźnie.
Janka przyznaje, że nie miała wcześniejszych doświadczeń w stałych związkach. Nie wiedziała sama do końca, na czym polega życie w prawdziwie partnerskim związku, więc mężczyźni tak szybko, jak się pojawiali, znikali.
– Z początku myślałam, że to z nimi jest coś nie tak. Ale później spojrzałam na siebie. Może brzmi banalnie, ale był to akt ogromnej autoodwagi. Dostrzegłam w sobie małą dziewczynkę, która chce być przytulona. Która wcale nie chce być chwalona, za swoje osiągnięcia. Przeciwnie – taką, która chce móc się wypłakać i schować pod czyimś płaszczem, bez konieczności brania udziału w kolejnym show. Zauważyłam też wtedy, że chowam się za alkoholem. Że widzę te swoje deficyty i zalewam je. Piłam coraz częściej sama, wierząc, że związek z odpowiednim mężczyzną będzie dla mnie ratunkiem.
Poznawanie nowych ludzi za pośrednictwem portali randkowych było dla Janki zupełnie nowym rozdziałem. Przyznaje, że zaczęła się kreować, podświadomie szukała „głasków” i umawiała się na spotkania z mężczyznami, z którymi znajomość z założenia nie miała szansy przetrwać.
– Robiłam sama sobie kuku, byle tylko nie stanąć w prawdzie. Bo już wtedy ją znałam. Ale ten paraliżujący wstyd, który czułam, blokował mnie przed przyznaniem się przed samą sobą. Tak, miałam problem z alkoholem. Tak, piłam za często i za dużo. I trzecie tak, które przykrywało dwa wcześniejsze – lubiłam to i nie chciałam rezygnować. Nie miałam ani wiedzy, ani świadomości, że można próbować nad tym zapanować. Byłam przekonana, że albo wcale, albo wyląduję gdzieś w rowie.
Janka dołączyła do terapii i podjęła ją, chcąc realizować program ograniczania picia. Wspólnie z terapeutą udało jej się wypracować pewien model spożywania alkoholu. Jasno określone zostały zarówno ilość, jak i częstotliwość oraz czas i okoliczności sięgania po alkohol.
– Poczułam, że dostaję pomoc. Przystąpienie do terapii sprawiło, że poodkręcały się we mnie jakieś zawory z łzami. Od zawsze, zwłaszcza w pracy, byłam człowiekiem zorganizowanym i solidnym. Potraktowałam terapię jak kolejny korporacyjny task i myślę sobie, że wtedy to było dla mnie dobre. Działałam zadaniowo, stopniowo i bardzo powoli zdejmując z siebie kolejne warstwy. Terapia, zwłaszcza grupowa, dała mi poczucie, że jestem zaopiekowana. Utulili mnie inni i pokazali, jak mam zadbać sama o siebie. Zwolniłam, wyciszyłam się, zaczęłam się słuchać. To było uwalniające. Pozwoliłam sobie na łzy, przestałam myśleć o niezrobieniu czegoś jak o porażce. Zrozumiałam, że jeśli rezygnuję z jakiejś aktywności, to nie będę oceniona negatywnie. A nawet jeśli ktoś tak pomyśli, to ważniejsze niech będzie to, co ja czuję. Dziś wiem, że to podstawy dobrego życia.
Świadome i uważne życie
Od ponad roku wspólnie z Łukaszem budują dojrzały, partnerski związek.
– Trochę się uśmiecham na to wspomnienie o łataniu swoich deficytów związkiem. Nadal uczestniczę w sesjach terapeutycznych. Wiem, że jeszcze dużo pracy muszę wykonać, zanim będę mogła samodzielnie iść przez życie. Ale wiem też, że dopóki sama nie będę wystarczająco silna, nie będę mogła być oparciem dla Łukasza, czy być może, w przyszłości, dla naszych dzieci. Alkohol był wierzchołkiem góry lodowej. Tak wzbraniałam się przed całkowitym jego odstawieniem, a teraz, im dłużej pracuję nad sobą, tym bardziej odkrywam, że wcale go nie potrzebuję. Filary mojej siły są zupełnie inne.