Przemek niedawno obchodził 40. urodziny. Mimo pandemii jego żonie udało się zorganizować przyjęcie-niespodziankę. Imprezę, na której oczywiście nie brakowało alkoholu. Jednak codzienność Przemka i Marty to wcale nie „bywanie” w towarzystwie. Przeciwnie – dom, pies, dwóch wspaniałych synów, wspólne filmy w zaciszu własnego salonu. Ani podczas romantycznych kolacji, ani zimowych wieczorów przy kominku, ani nawet na wspomnianej imprezie Przemek nie tknął alkoholu. Jest abstynentem i nigdy nie próbował żadnego trunku.

Jak sam podkreśla, społecznie ciekawe jest dla niego podejście innych do jego wyborów.

– Mam wrażenie, że kiedy na spotkaniu, kolacji czy imprezie mówię, że nie piję, ludzie zakładają, że przyjechałem autem. Negatywna odpowiedź sprawia, że idą o krok dalej, pytając, czy moja abstynencja ma podłoże medyczne. Nie mam problemu z tym, aby mówić o niepiciu jako świadomym wyborze, i choć mam 40 lat, to wciąż zaskakują mnie ludzkie reakcje na czyjeś – odmienne z ich – poglądami. Choć nie jest to regułą, zazwyczaj na twarzy najpierw maluje się szok, potem zadane z uśmiechem pytanie, czy aby nie żartuję. A później nazwałbym to zawstydzeniem, zażenowaniem, któremu często towarzyszy odwracanie wzroku. To trochę piętnowanie, zupełnie w mojej ocenie bezpodstawne. Ale potwierdzam – zmienia się podejście wielu osób w odpowiedzi na informację o całkowitej abstynencji z powodów ideologicznych. Okoliczności zewnętrzne usprawiedliwiają. Wewnętrzne jakoś nie…

Podstawy decyzji o niepiciu i trwanie w niej

Decyzja o abstynencji jest bardzo często konsekwencją jakichś wcześniejszych działań. Traumatycznych przeżyć na skutek jednorazowego upojenia, uświadomienia sobie szkodliwości picia, dostrzeżenia negatywnych skutków, jakie niesie za sobą spożywanie alkoholu. Konsekwencją czego była w przypadku Przemka? On sam mówi, że jego decyzja wynika z obserwacji otoczenia. I z każdym dniem utwierdza się w przekonaniu o jej słuszności.

– Czasem sam zastanawiam się, kiedy podjąłem decyzję o „niepiciu”. Myślę, że były to czasy szkoły średniej. Wtedy wszyscy moi rówieśnicy rozpoczynali „przygodę” z alkoholem. Pierwsze prywatki, picie do „urwania filmu”, mieszanie i eksperymentowanie. Nie wiem, czy byłem zbyt dojrzały jak na swój wiek, ale żenowało mnie to. Nie chciałem, aby inni patrzyli na mnie w takim wydaniu. Ale nie potrzebowałem też żadnego „dopalacza”. Dobre towarzystwo, fajna muzyka, swego rodzaju swoboda sprawiały, że było mi dobrze. Nie potrzebowałem więcej.

Przemek podkreśla, że jego dom rodzinny i cały okres dzieciństwa nie odbiegały znacząco od uśrednionych standardów lat 80. Rodzina i znajomi spotykali się w domu, dzieci siłą rzeczy uczestniczyły w tych spotkaniach.

– Kiedy o tym myślę, robi mi się ciepło w  sercu. Nasz dom był zawsze głośny, gwarny, pełen ludzi i śmiechu. Wspólnie z Magdą, moją siostrą, mieliśmy wspaniałe dzieciństwo, pełne cioć i wujków. W kontekście alkoholu – tak, był, jak to na spotkaniach dorosłych w latach osiemdziesiątych. Ale nie pamiętam kłótni, awantur czy nocujących pod stołem przypadkowych osób. Wtedy odkryłem, że można bawić się, pijąc alkohol z umiarem, albo nie pijąc go wcale.

Przemek podkreśla, że te wczesne doświadczenia i przekonania, jakie nabył obserwując ludzi, pozostały w nim tak silne, że nawet na studiach, mieszkając w akademiku, nie miał potrzeby sięgnięcia po trunki.

– Wcześniej jednak to było naturalne. Wiadomo, młody chłopiec nie będzie spożywał alkoholu. Ale na studiach stało się pewnym „dziwactwem”. Szybko jednak okazało się, że dziwactwa są różne – tatuaże, samotne podróże, wieczory planszówkowe. I nagle okazało się, że jestem – zupełnie przez przypadek – prekursorem nowego trendu. Niepicie stało się modne. Ale tylko przez chwilę. To jednak pokazało mi po raz kolejny, że totalnie nie ma sensu tracić zdrowia i pieniędzy na alkohol.

Jak przyznaje Przemek, dało się momentami odczuć pewną – dziś można by powiedzieć – dyskryminację.

– Zwłaszcza kiedy wchodziłem do nowej grupy, w której większość osób mnie nie znała. Moja obecność od razu była obarczona pewną ułomnością. Obserwowano mnie, z góry oceniano i dopiero upływ czasu powodował, że stawałem się „równy”. Nigdy nie czułem się gorszy, ale właściwie zawsze byłem inny. Jak to się stało, że się nie złamałem, że presja grupy nie sprawiła, że sięgnąłem po butelkę – tego tak do końca nie wiem. Myślę, że wzrastałem w poczuciu bezpieczeństwa i pewności siebie. Ufałem sobie i wiedziałem, że to dla mnie jest dobre. Nie poddawałem się tym założeniem i robiłem swoje. Ale gdy teraz o tym myślę, nie dowierzam, że dałem radę.

Dorosłość i konsekwencja

Ukończenie studiów i podjęcie pracy zawodowej – słowem – wejście w dorosłość, to był też czas, w którym na życiowym horyzoncie Przemka pojawiła się Marta.

– Nasza relacja rozwijała się powoli, była procesem, w którym brało udział dwoje dojrzałych ludzi. Bardzo ceniłem ją od początku i dalej doceniam, z jak niezwykłą kobietą mogę dzielić życie. Niemniej nasze początki w tym „alkoholowym ujęciu” też bywały problematyczne. W Marcie moja abstynencja budziła szereg emocji. I choć na pewnym poziomie ją rozumiała i przede wszystkim szanowała, trudno jej było ułożyć się z tym, że nie wypiję nawet kieliszka wina na naszej rocznicowej kolacji. W tym czasie, nazwijmy to, naszego randkowania, dotarło do mnie jak wiele – my, młodzi dorośli ludzie – znajdujemy okazji do sięgnięcia po procenty. Nowa praca, sprzedany samochód, kupiony samochód, własne mieszkanie, rocznica związku. Właściwie każda okazja jest dobra, żeby się napić. Zupełnie nie mogłem i nie mogę zrozumieć, po co.

To, co w ocenie Przemka było dla Marty najtrudniejsze, to jej potrzeba celebrowania niektórych wydarzeń.

– Moja żona dba o formę. Kocham w niej tę cechę niezmiernie. Dba o urodzinowe niespodzianki dla chłopców, dekoruje dom, przygotowuje pyszne posiłki, zwłaszcza, gdy jest ku temu szczególna okoliczność. To często detale, które sprawiają, że coś zostaje w naszej pamięci na dłużej. Teraz jesteśmy małżeństwem z porządnym, przeszło dziesięcioletnim stażem. Znamy siebie. Na początku byliśmy dla siebie nowi. Wiem, że Marta przeszła przez trudny dla siebie proces ułożenia swoich potrzeb w konfrontacji z moimi. Dla mnie to, że ktoś pił w moim towarzystwie, nigdy nie było problemem. Jednak Marta czuła się niezręcznie, jakby naruszała mój komfort, robiła coś wbrew nam, urażała mnie. Uważała bardzo na każdy kieliszek wina z koleżankami czy wakacyjne piwo z sokiem. Wreszcie udaliśmy się po profesjonalną pomoc. Każde z nas czuło, że doszło do jakiegoś muru w komunikacji  w tym temacie, a nie chcieliśmy się krzywdzić.

Wesele było w ocenie Przemka przeżyciem trudnym dla sporej części rodziny.

– „No jak to, żeby Panna Młoda się napiła, a Pan Młody nie? Już wiadomo, kto w tym związku nosi spodnie” – chyba nie muszę mówić, że to kultowy tekst wszystkich podpitych wujków i kuzynów, zwłaszcza, ze strony Marty. Cieszę się, że wtedy mieliśmy już przepracowaną kwestię mojego niepicia między nami. Naprawdę chciałbym kiedyś zrozumieć, na czym polega ten społeczny fenomen szydzenia, wytykania komuś, że nie poddaje się jakiemuś trendowi. Chociaż nie chodzi o jakiś. Nie traktuje się tak osób świadomie nienoszących włosów, świadomie niejedzących mięsa. Dlaczego więc świadomie niepijący mężczyzna jest tak interesującym obiektem?

Przemek podkreśla, że nie czuje misji edukowania, nie zachęca do niepicia, ale przede wszystkim nie ocenia.

– Jesteśmy dorośli. Znamy świadomość konsekwencji sięgania po alkohol. I skoro ktoś decyduje się na picie, to pewnie je zna i się na nie godzi. Nie jestem aktywistą i o nic nie walczę. Jestem sobą. A jeśli przy okazji rozmową, spotkaniem, wymianą doświadczeń kogoś zainspiruję, to bardzo się cieszę. I życzę nam wszystkim tak potrzebnych i będących w deficycie uwagi i dojrzałości społecznej. Szacunku dla drugiego człowieka i jego decyzji, a przede wszystkim – mniej okazji do świętowania, więcej do celebrowania.

Fot. Almos Bechtold, Unsplash.com