Wielu z nas wpada w pułapkę myślenia o uzależnieniu od alkoholu jak o przypadłości tzw. marginesu społecznego. Tymczasem nie musi to oznaczać spożywania taniego alkoholu na przysłowiowej ławce w parku. Tym samym jest picie drogich trunków na salonach. Dlaczego usprawiedliwiamy pijących w ten drugi sposób? Wyjaśnia Anna Prokop, psycholog kliniczny, specjalistka terapii uzależnień i współuzależnienia

Redakcja: Często słyszę stwierdzenie, że „elegancki alkohol” mniej szkodzi. Co Pani sądzi o takim postrzeganiu alkoholu?

Anna Prokop: Kultura i społeczeństwo lubi upiększać, racjonalizować i intelektualizować. Stosować techniki językowe, które będą idealizować różne stany rzeczy. I dalej – poprzez ten język przenosić się w iluzję mniejszej szkodliwości, tłumaczenia sobie, że coś jest lepsze albo gorsze. Ale to wszystko wciąż odbywa się w przestrzeniach słownych. A rzeczywistość jest dalej taka sama, czyli szkodliwa. Etanol to substancja toksyczna, trująca, choćby nie wiem jak była „ubrana”.

Jest w nas taka iluzja, że uzależnienie to problem osób o niskim statusie społecznym, marginesu. Skąd to przekonanie? Bo przecież pijąc drogie alkohole tak samo można się uzależnić. Chodzi o to, że pijemy ich mniej?

Myślę, że warto spojrzeć nieco szerzej. Dodajemy etykietę, opis, który jest niedostępny dla ogółu – począwszy od stanowisk, przedimków przed nazwiskami, skończywszy na alkoholu – to wydaje nam się, że to swoiste „ulepszenie” może coś zmienić. Tak naprawdę sami manipulujemy chcąc, aby to upiększenie lepiej na nas oddziaływało, abyśmy mieli usprawiedliwienie. I jeśli chodzi o alkohol, to rzeczywiście takie stereotypy funkcjonują.

Odniosę się do grupy, jaką są tzw. wysokofunkcjonujacy alkoholicy. Oni jeszcze bardziej, paradoksalnie, wierzą, że gdy piją lepsze alkohole, w lepszych warunkach i lepszych kieliszkach, to ich konsekwencje picia alkoholu nie dotyczą.

Oczywiście istnieją na rynku produkty nieco słabszej jakości, jeśli chodzi o produkcję, i one rzeczywiście mogą być przez organizm gorzej tolerowane. Niemniej każdy alkohol pity regularnie, w  nadmiarze, w odpowiedzi na nastrój, niestety, ale w którymś momencie zamieni się w uzależnienie.

Czy w przypadku wysokofunkcjonujących uzależnionych, czyli tych, którzy np. zajmują wysokie stanowiska i z pozoru, na pierwszy rzut oka, nie zauważa się w ich życiu oznak problemów wynikających z picia, uzależnienie przebiega inaczej?

I tak i nie. Są rzeczywiście różnice w ich – przynamniej w początkowej fazie – piciu. Ale jest szereg podobieństw. Zacznijmy od nich. To między innymi fakt, że uzależnienie nie tkwi w substancji, tylko w  człowieku. Materiał wyjściowy do uzależnienia to więc nasza osobowość, sposób funkcjonowania w na co dzień, nasze deficyty, ograniczenia osobowościowe. To wszystko może być wytłumaczeniem do spożywania alkoholu. I jest niezależne od stanowiska, urodzenia czy innych czynników różnicujących. Często ludzie sięgają po alkohol, aby sobie poprawić nastrój, podwyższyć samoocenę, zrelaksować się. Można wymieniać różne intencje i motywy. Nie ma jednak znaczenia co się pije, bo mechanizm jest ten sam – najpierw dochodzi do uzależnienia psychologicznego.

Sięgając po alkohol, osoba wybiera drogę na skróty, nie ćwicząc się w naturalnej odporności na życie, nie trenując różnych trzeźwych technik radzenia sobie z trudnościami i ograniczeniami. Omijając tę drogę niezbędną do wzmocnienia się, wręcz się cofa. Im dłużej pije i im dłużej w taki sposób używa alkoholu, tym staje się coraz mniej odporna na rzeczywistość, z którą się spotyka. Tracąc jednocześnie umiejętności nabyte wcześniej. Efekt więc jest w którymś momencie taki sam.

Natomiast różnica jest taka, że w każdym alkoholu jest substancja toksyczna – etanol. Jego oddziaływanie na organizm, niezależnie od tego, czy sięgamy po droższy czy tańszy trunek, może zależeć od okresu jego spożywania. Powoduje on bowiem choroby wątroby, żołądka, jelita grubego, czy trzustki. Tak więc każdy alkohol w nadmiarze, pity regularnie przez dłuższy okres, nie dosyć, że powoduje uzależnienie, to powoduje tez choroby somatyczne. A osoby pijące „lepsze” trunki często piją po prostu dłużej.

Mogą istnieć różnice w piciu osób wysokofunkcjonyująch pod takim względem, że konsekwencje, niezbędne do tego, aby się „pobudzić” czy przebudzić i zobaczyć, że coś jest z moim piciem i sposobem funkcjonowania nie tak, u nich – wykształconych, na stanowiskach, dobrze radzących sobie zawodowo – mogą być niestety odroczone w czasie i przedłużać się, jeśli chodzi o relacje z alkoholem. Może to być więc nawet wieloletnie picie utrzymujące się na poziomie dającym pozorne korzyści, a nie stawiającym w dylemacie, czy już coś jest nie tak. Niestety im dłużej człowiek wchodzi w uzależnienie i im dłużej ma komfort picia, tym trudniej jest później się ocknąć i zobaczyć te straty.

Intelekt, wykształcenie, sprawność umysłowa i elastyczność poznawcza mogą być wykorzystywane i służyć uzależnianiu się. W taki sposób, że mogą nas wyprowadzić „w pole” poprzez tłumaczenie się, nakładanie racjonalizacji i pozornej siły w relacji z alkoholem.

Jeśli więc to nie kwestia statusu społecznego ani picia konkretnych rodzajów alkoholu, od czego w ogóle zależy czy się uzależnimy, czy nie?

Alkohol jest substancją silnie uzależniającą, oddziałującą na układ nerwowy, na ośrodek nagrody. Picie w jakimś momencie zwiększa tolerancję na tą substancję. Czy tego chcemy, czy nie. To niezależne od woli ani od rodzaju spożywanego alkoholu.

Drugą rzeczą, o której trzeba pamiętać, to że uzależnienie jest demokratyczne. Nie ma znaczenia, kto, co i gdzie pije. Natomiast mówi się, jak już wspominałam, że uzależnienie jest w człowieku, nie w substancji. Są więc pewne czynniki, cechy wspólne, które stanowią korzystny materiał wyjściowy do tego, aby szybciej się uzależnić. To pewnego rodzaju ograniczenia, które możemy mieć nabyte w trakcie dorastania czy wychowania. Na przykład niskie poczucie własnej wartości, ale wcale nie takie widziane na zewnątrz. Przecież to może być osoba, która się pnie. Ktoś pracowity, wydajny, osiągający sukcesy i na zewnątrz osoba ta ma uznanie i jest odbierana jako człowiek sukcesu, odważny, pewny siebie. A w środku ta osoba może mieć bardzo duży lęk. I to co robi, może być kompensacją niewiary w siebie, schematów i przekonań na temat swojej „bylejakości”, którą mogła nabyć w dysfunkcyjnym systemie wychowania.

To, co jeszcze może być predykatorem uzależnienia i szukania w alkoholu ukojenia, jest nieumiejętność radzenia sobie z emocjami. Niestety nasza kultura, choć się to zmienia, nie uczy nas prawidłowego regulowania i „obsługiwania” naszej emocjonalności. Od maleńkości jesteśmy uczeni tłumienia, izolowania, odgradzania się od emocji. Powtarzamy często słynne „chłopaki nie płaczą”, „nie można być zbyt emocjonalnym” i tym podobne. To wszystko powoduje, że napięcie narasta i pod wpływem tego alkoholu, który odcina nas od czucia, człowiek doznaje iluzorycznej ulgi. Ona nie jest trwała i nic nie zmienia w strukturze osobowościowej i emocjonalnej, jedynie na chwilę wycisza. Potem trzeźwiejemy i znów wracamy do punktu wyjścia.

I wreszcie jeszcze jednym czynnikiem są uwarunkowania społeczne. Żyjemy w kulturze, w której bardzo dużo się pije, a alkohol jest stałym elementem imprez, rautów, wyjazdów integracyjnych i spotkań towarzyskich. I – rzeczywiście – ciężko nie używać tego alkoholu. Niezwykle duża jest presja społeczna związana z jego piciem, ale też nieuczenie ludzi, że mają prawo odmówić, że alkohol niekoniecznie musi towarzyszyć im w imprezach, spotkaniach i zabawie. I wreszcie piętnowanie tego, że ktoś odmawia. Wciąż społecznie istnieją takie utarte przekonania, że alkohol musi być na stole kiedy np. rozmawiamy o ważnych tematach. Kulturowo i społecznie mocno jesteśmy w nim osadzeni.

Jak nie wpaść w pułapkę usprawiedliwiania osób pijących droższe trunki? Albo usprawiedliwiania siebie, jeśli sięgamy po wino z najwyższej półki? Jakie objawy powinny niepokoić?

Każdy człowiek jest odpowiedzialny za bycie czujnym, jeśli chodzi o siebie w życiu. I to pod każdym względem. Nie chodzi tylko o wyniki zawodowe, bycie w relacji rodzinnej, ale przede wszystkim bycie z samym sobą. Wielu pacjentów z którymi pracuję, zwłaszcza wysokofunkcjonujących, będących na granicy picia szkodliwego i uzależnienia, dziwi się, gdy pytam ich o kontakt ze sobą. A to jest podstawa jakiejkolwiek refleksyjności, uważności na siebie, posiadania instynktu samozachowawczego, jeśli chodzi o wszystko w życiu, ale zwłaszcza o alkohol. Rozumienie swoich emocji, znajomość ich, zdawanie sobie sprawy ze swojego systemu wartości, uświadomienie sobie, jakie te wartości są i – wreszcie – odpowiedź na pytanie, czy ich przestrzegam i co jest dla mnie ważne. A potem dalej – czy alkohol coś w życiu zmienia, czy pijąc naruszam te wartości, jak się z tym czuję.

Warto pochylić się nad tym, czy picie jest jedynym sposobem radzenia sobie, czy może mam też inne metody regulowania i zaspokajania potrzeb i emocji. Czy jeżeli chcę się zrelaksować i jestem napięta to piję, czy może potrafię wyjść na spacer, mam jakiś inny asortyment tego, co daje mi satysfakcję i radość: przytulanie do partnera, zabawa z dziećmi, wyznaczanie sobie celów sportowych.

Chodzi też o cały system przekonań poznawczych – czy zdaje sobie sprawę ze swoich myśli, czy umiem je obserwować, czy umiem z nimi dyskutować, czy to jest dla mnie dobre, czy umiem ważyć i jestem świadoma swojego procesu decyzyjnego. Czy decyzje, które podejmuję, są świadome, a może wynikają z automatyzmu emocji, z którymi sobie nie radzę, lub może z przekonań, z którymi wyszłam z dzieciństwa lub zasłyszałam ze społeczeństwa. Chodzi więc o to, by być czujnym.

Kiedy taka lampka ostrzegawcza powinna się zapalić?

Kiedy zaczynamy powtarzać określone zachowania, kiedy alkoholu pojawia się więcej i częściej, kiedy dane emocje i sytuacje wymagają od nas napicia się i nie umiemy sobie poradzić bez tego. Ale też kiedy inni zaczynają nam zwracać uwagę, że coś jest nie tak. A jednocześnie my zaczynamy się wstydzić i zaczynamy mieć straty – niekoniecznie materialne, ale tez emocjonalne czy moralne.

Droższy alkohol kojarzy nam się inaczej, ma swoją kulturową pozycję, ale trak naprawdę to tylko forma. Treść, po zdjęciu wszystkich „warstw” jest dokładnie taka sama jak w przypadku tańszego.

Absolutnie tak. U podstaw stoi bowiem ta sama substancja i człowiek – każdy z nas ma ograniczenia i nikt z nas nie jest „ponad” rzeczami, które innych dotykają, a nas nie. Ta przysłowiowa lampka powinna nam się więc zapalić również, gdy zaczynamy uważać się za kogoś lepszego, kogo nie dotyczy to, co ogółu społeczeństwa.

Dziękuję za rozmowę.

Anna Prokop – psycholog kliniczny, specjalistka terapii uzależnień i współuzależnienia. Zajmuje się terapią indywidualną i grupową DDA/DDD/DDRR, depresjami, nerwicami, stresem, fobiami, uzależnieniami, pracą nad najważniejszymi problemami osobistymi, złagodzeniem objawów, poczuciem własnej wartości, uzyskaniem świadomości siebie, swoich zachowań i emocji. Zawodowo była związana z Centrum Zdrowia Psychicznego Wola-Śródmieście przy ul. Mariańskiej 1 w Warszawie. Aktualnie prowadzi Ogólnopolskie Centrum Psychoterapii i Coachingu.